sobota, 28 maja 2016

"Dziewczyny z Syberii"

Anna Herbich
Dziewczyny z Syberii
wyd. Znak
Kraków 2015



"Po naszym cierpieniu, po całym koszmarze sowieckiego ludobójstwa nie miał pozostać nawet ślad. Tak jakby to się nigdy nie wydarzyło. Ale przecież my pamiętamy. A po nas pamiętać będą kolejne pokolenia."

Takie książki jak te są właśnie po to, żeby pamiętać. Nie, żeby oceniać, nie dla rozrywki, nie dla sławy. Nie ma w niej koloryzowania, nie ma dodawania niczego od siebie. Autorka wiernie oddała po prostu prawdziwe historie kobiet, które i tak dla nas dzisiejszych kobiet są niewyobrażalne. Możemy czytać o głodzie, którego tak naprawdę nigdy nie zaznałyśmy, o mrozie, którego nigdy tak naprawdę nie poczułyśmy, o psychicznym bólu tak wielkim, że wydaje nam się nie do przetrwania. A te wszystkie kobiety to przeżyły.

"Na zesłaniu widziałam wiele kobiet, które każdego dnia z zaciśniętymi zębami toczyły walkę o przetrwanie. Swoje, swoich dzieci, mężów, rodziców. Wiele z nich tę walkę wygrało. Nie było takich przeciwności i przeszkód, których nie mogły pokonać. Nic, ale to nic nie było w stanie nas złamać."

Te wszystkie historie, są nie tylko do zapamiętania, te historie uczą nas wielkich podstawowych wartości takich jak: ojczyzna, Bóg, patriotyzm, duma. Kiedyś na studiach jeden z profesorów przedstawił nam wyniki badań nt tego co trzymało zesłanych na Syberię przy życiu. Dla nas ludzi z pokolenia UE, dla których liczy się przede wszystkim własny rozwój, dla których decyzja o emigracji jest najprostszą decyzją podejmowaną już przed studiami, gdzie uczucia i wartości wspomniane powyżej znamy tylko z lektur, to, że paradoksalnie to wiara w Boga trzymała Sybiraków przy życiu i wiara w to, że uda im się powrócić do ojczyzny wydało się całkiem bezsensu. Ci ludzie nie złorzeczyli, mimo tego jak życie ich doświadczyło (a może Bóg?) a  po powrocie ze łzami w oczach całowali ziemię i pierwsze swoje kroki kierowali do kościołów. 

"Była to jednak rodzinna ziemia, tu było nasze miejsce. Gdy ktoś mówi mi dzisiaj, że emigruje, bo na Zachodzie można lepiej zarobić, nie mogę tego zrozumieć. Lepiej jeść sam chleb z solą, ale we własnym kraju. Zwłaszcza że teraz Polska jest już wolna. Nasza."

niedziela, 12 lipca 2015

"Jestem legenda"

"Jestem legendą"
Richard Matheson
1954 r.

Przyznam szczerze, że nawet nie wiedziałam o istnieniu tej książki o.O
Trafiłam na nią gdzieś w bibliotece i ze względu na to, że film bardzo mi się podobał byłam ciekawa jak się ma sprawa z jego podstawą. Oprócz tego dobrym chwytem było umieszczenie na okładce (nowego wydania) słów Stephen'a Kinga: "książki takie jak Jestem legendą , były dla mnie natchnieniem". Co jest prawdą i można zobaczyć wpływ Mathesona w wielu książkach Kinga np. w Komórce

"Słyszał jedynie własne kroki i bezsensowny śpiew ptaków. Kiedyś sądziłem, że śpiewają, bo wszystko na świecie jest jak należy, pomyślał. Teraz wiem, że się myliłem. Śpiewają, bo mają nie po kolei w głowie."

Zaskoczył mnie rok powstania książki, mianowicie 1954. Można uznać, że autor był jednym z pionierów w przedstawianiu post-apokaliptycznych wizji, które w dzisiejszych czasach są bardzo popularne. Mówi się, że Matheson zapoczątkował tzw. "zombie genre" i spopularyzował koncept ogarniającej świat zombie-apokalipsy. Co ciekawe w książce nie pada słowo "zombie", ale istoty, o których pisze nazywa wampirami. Jest to jednak całkowicie odmienny pogląd na wampiryzm i uznano powyższą książkę jako pierwszą modernistyczną opowieść o wampirach.

"To straszne umrzeć, nie poznawszy porywającej radości i czułego schronienia objęć ukochanej osoby. Zapaść się w odrażającą śpiączkę i dalej w śmierć, po czym być może powrócić i błąkać się jałowo bez celu. I wszystko to, nie wiedząc, jak to jest kochać i być kochanym...To tragedia większa niż bycie wampirem."

Czytając książkę od razu narzuciło mi się, że spodoba się w szczególności fanom serialu "The Walking Dead". Książka przedstawia historię Roberta Nevilla, prawdopodobnie ostatniego człowieka na Ziemi, który przeżył epidemię dziwnej zarazy, która przemieniała ludzi w "wampiro-zombipodobne" istoty. Akcja opiera się głównie na jego conocnych zmaganiach o przeżycie. Razem z bohaterem próbujemy rozwikłać zagadkę zarażenia, jak do tego doszło, a także próby znalezienia antidotum. Jest to świetne studium psychologiczne przypadku człowieka samotnego, który codziennie walczy o życie motywowany nadzieją, że nie jest w tej beznadziejnej walce sam. Autor pokazuje też jak silny jest instynkt samozachowawczy człowieka. 

"Po jakimś czasie nawet najgłębszy smutek słabnie, nawet najbardziej przeszywająca rozpacz powoli tępieje. Przekleństwo biczownika. Uodpornić się nawet na ciosy bata."

Co ciekawe książka była inspiracją dla Georga A. Romero, który wyreżyserował kultową "Noc Żywych Trupów", a także dla filmu "28 tygodni później". Moim osobistym zdaniem nie jest to jakieś wybitne dzieło literackie, jednak chęć poznania alternatywnej dla filmu fabuły i zakończenia oraz wpływ jaki wywarła książka Mathesona na innych twórców czyni z niej idealnego kandydata dla zainteresowanych tematem oraz dla tych co w książkach poszukują przede wszystkim rozrywki i lekkiego dreszczyku emocji. Enjoy! :)

poniedziałek, 10 listopada 2014

John Grisham "Ostatni sedzia"

John Grisham
Ostatni Sędzia
Wyd. Amber
2004
Kiedyś, kiedyś przeczytałam fenomenalną książkę Grishama, mianowicie "Czas zabijania". Nie wpisywało się to wtedy kompletnie w mój klimat, ale było ostatnią książką na regale mojej mamy, której nie czytałam :P Książkę z wieloma szczegółami pamiętam do dziś, ale Grishama od tamtej pory w ręku nie trzymałam, aż do teraz!

Po niezbyt zachęcającym tyle okładki, gdzie widniały słowa: "thriller prawniczy" (sick!) postanowiłam jednak przeczytać, bo coś musi być przyczyną tak wielkiej popularności książek tego autora.

Historia rozpoczyna się oczywiście od jakiejś brutalnej zbrodni. Tu jest nią gwałt i morderstwo samotnej matki dwójki dzieci. Ewidentnym sprawcą jest mieszkaniec tej samej małej miejscowości. Jest to typowa osada Południa Stanów Zjednoczonych lat 70'tych wraz ze swoimi rasowymi uprzedzeniami i większą lub mniejszą przestępczością skrzętnie ukrywaną przez miejscowego szeryfa. Smaku dodaje fakt, że narratorem jest wykształcony, młody dziennikarz na dodatek pochodzący z Północy. Śmiał nawet wykupić lokalną gazetę, szerzyć dziwne poglądy i wykrywać niedociągnięcia lokalnej władzy i samych mieszkańców.

Główną osią fabuły jest proces oskarżonego o w/w zbrodnię ze wszystkimi smaczkami amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości z głównymi bohaterami: ławą przysięgłych i Deklaracją Niepodległości Stanów Zjednoczonych.

Tak naprawdę tej pozycji nie nazwałabym thrillerem, raczej powieścią społeczno-obyczajową ukazującą codzienność mieszkańców konserwatywnego miasteczka na Południu Stanów. Z niecierpliwością czekałam na jakiekolwiek wzmianki dotyczące samego procesu, które były najciekawsze.

Całość absolutnie przewidywalna od początku do końca. Nie zastanawiamy się kto zabił, dlaczego i kto będzie następny. Typowego dla thrillerów napięcia próżno szukać, adrenaliny tez nie uświadczycie. Gdy przerzuciłam ostatnią kartkę pojawiło się znane z kina uczucie: gdy czekacie aż akcja się rozwinie a reżyser funduje Wam napisy końcowe...

Także Panie Johnie drogi po tak długiej przerwie w znajomości nie zachwycił mnie Pan, ot takka lekka lektura do czytania przed snem. Next please!

czwartek, 27 marca 2014

X-Men: Pierwsza Klasa

X-Men: Pierwsza klasa
reż.: Matthew Vaughn
Akcja, Sci-Fi
2011


Wydawało by się, że X-Men'i są na tyle znani, że każdy wie o co chodzi. Tak też i mnie się zdawało. Za dzieciaka oglądało się animowany serial na Cartoon Network, widziałam kątem poprzednie filmy, ale zdałam sobie sprawę, że nigdy nie zastanawiałam się dlaczego Xavier i Magneto rywalizują ze sobą albo dlaczego Profesor jeździ na wózku. Tak było i już. Ten film dostarczył mi brakujących informacji!

Przedstawia historię od samego początku, gdy młody Xavier zaczyna zajmować się mutacjami po  odkryciu swoich mocy i gdy żądny zemsty Erik ćwiczy swoje umiejętności, by w końcu stać się Magneto. Nie ma Akademii ani Bractwa a dwoje największych rywali traktuje się jak bracia by razem poszukiwać kolejnych obdarzonych zdolnościami mutantów. 





Cała fabuła opiera się na zapobiegnięciu planom rozpętania III Wojny Światowej, tym razem atomowej. Sebastian Shaw, naukowiec III Rzeszy (w tej roli genialny Kevin Bacon :P) chce zapanować nad ludzkością i władzę przekazać mutantom. Posiada również ogromną moc i kilku "zmutowanych" do pomocy w osiągnięciu celu. Charles Xavier próbuje razem z przyjaciółmi i CIA  nie dopuścić by jego plany się zrealizowały. 


Końcówka filmu mnie rozwaliła, a nawet bardzo wzruszyła. Chociaż przez cały film smutno mi było patrzeć na wielką przyjaźń Xaviera i Erika wiedząc jak ta historia się zakończy. Fajnie jednak było poznać totalne początki historii, która fascynowałam się będąc dzieckiem. Sam film z początku nieco się dłuży, ale warto obejrzeć do samego końca! 

Znacie zapewne to uczucie, gdy przez cały film zastanawiacie się: "Skąd ja znam tego aktora?"? Tak miałam z odgrywającym rolę Xaviera, James McAvoy'em. W końcu nie wytrzymałam i sprawdziłam :P Okazało się, że był Faunem Tumnusem w "Opowieściach z Narnii", którego tak lubiłam :D Chociaż w X-Men'ach z początku kompletnie mi nie pasował, zresztą tak samo jak Jennifer Lawrence w roli Mistic. Później się do nich przekonałam. Mistic od zawsze była dla mnie "tą złą", od teraz już nigdy nie spojrzę na nią tak jak wcześniej. 




Historia o X-Men'ach wśród wszystkich opowieści o superbohaterach jest chyba historią o największych możliwościach. Poznajemy coraz to dziwniejszych ludzi z jeszcze dziwniejszymi zdolnościami, a ich liczba może być nieskończona :P Ja lubię takie patetyczne filmy z bohaterstwem w tle i czekam na następne części!
Rozwaliła mnie końcowa piosenka, idealnie przypasowała pod klimat produkcji :D


wtorek, 25 marca 2014

"Piekne istoty"

Piękne istoty
Kami Garcia & Margaret Stohl
2009


Powiem szczerze, widząc zwiastuny i plakaty filmu pomyślałam: kolejna historia podobna do "Zmierzchu" tyle, że tym razem to chłopak jest "śmiertelnikiem", a dziewczyna, w której kocha się na zabój okazuje się być istotą nie z tego świata...Wydało mi się to banalne, więc nie zamierzałam odwiedzać kina, ale gdy książka przypadkiem trafiła w moje ręce, przeczytałam myśląc, że przyda mi się jakaś prosta historyjka po klasycznych lekturach!

"Motyle w brzuchu. Metafora do bani. Prędzej wściekłe pszczoły."


Książka opowiada historię Ethana, ucznia szkoły średniej w małym miasteczku na południu Stanów. Od jakiegoś czasu nawiedzają go bardzo realistyczne koszmary z piękną dziewczyną w roli głównej. Okazuje się, że istnieje ona naprawdę: jest nową uczennicą i tym samym wzbudza zainteresowanie całego miasteczka. To, że jest "nowa" to już okazja do plotek, ale nowa dziewczyna jest również siostrzenicą zdziwaczałego starca, który nigdy nie wychodzi z domu i jest dla mieszkańców kimś kogo w rzeczywistości się boją. Przy okazji książka pokazuje idealny przykład ksenofobii wśród małomiasteczkowej społeczności. Małe, typowe amerykańskie miasteczko i jego zżyta społeczność traktują bowiem każde przykłady wyjścia poza schemat jako coś niebezpiecznego, i tym samym ludzie postanawiają pozbyć się "nowej", zdziczałej uczennicy. Ethan mimo wszystko postanawia wyjaśnić tajemnicę swoich snów i zaprzyjaźnia się z Leną. Pojawia się tez wiele tajemnic z przeszłości, które powodują, że historia wciąga nas od początku do końca. Jakie nienaturalne rzeczy działy się w mieście podczas wojny secesyjnej i jaki miały wpływ na to co dzieje się z Leną i Ethanem? Sprawdzony wątek :)


"Historia potrafi być czasem wredna. Pochodzenia nie można zmienić, ale nie trzeba też w tym tkwić. Nikt nie musi kurczowo trzymać się przeszłości."


Podobał mi się pomysł autorek na postrzeganie magii. Moja wyobraźnia była niezwykle rozbudzona, a dom wujka Leny zmieniający się w zależności od nastroju gospodarza: majstersztyk! :)


"Czasem problemy otaczają kogoś ze wszystkich stron i jest ich więcej, niż w ogóle można sobie wyobrazić. A gdy zabrnie się w nie dość daleko, nie pozostaje nic innego, jak tylko przedzierać się dalej - byle do przodu żeby dotrzeć na drugi brzeg."


Okej, ja wiem, że miał to być, oprócz dobrej akcji, obraz wielkiej miłości, no ale niektóre z opisów romantyzmu jakim może odznaczać się relacja nastolatków są naprawdę tandetne np. "złapał palcem toczącą się po jej policzku łzę...była gorąca". No proszę, trochę realizmu...:/ Jednak w porównaniu z innymi pozycjami tego typu nie ma ich tak dużo i są do zniesienia :)


"Nie można jechać dwoma drogami. A jeśli już się wybrało jedną - nie było odwrotu."


Bardzo polubiłam głównego bohatera: Ethana. Może dlatego, że kochał książki, oglądał "Lśnienie" po raz setny i traktuje bibliotekę jak sanktuarium. Jest zdecydowanie bliski memy sercu!


"Biblioteka była jeden dom dalej(...)Chodziłem między półkami, wyciągając każdą książkę z obrazkiem statku pirackiego, rycerza, żołnierza czy astronauty. Mama zwykła mawiać: to mój kościół Ethanie, tak obchodzimy Dzień Pański w naszej rodzinie!"

Jeśli ktoś chce się zrelaksować i szuka rozrywki to książka właśnie dla niego. Prosty język, szybka akcja i mroczny, magiczny klimat. Nie jest to jednak książka, o której będzie się często myśleć i do niej powracać. Do przeczytania i koniec. Bierzemy następną bez efektu "książkowego kaca". Niemniej jednak z chęcią sięgnę po następne części "Kronik Obdarzonych" bo jestem ciekawa jak ta historia się zakończy. 

poniedziałek, 24 marca 2014

IRON MAN

IRON MAN
Reż: Jon Favreau
Prod: USA
2008

Ostatnimi czasy zadziwia mnie telewizja publiczna puszczając naprawdę "nowe" (to w końcu nie jest Rambo nie?) dobre produkcje praktycznie co tydzień, albo ja po prostu wcześniej nie oglądałam tego co trzeba :P


No niestety, był nadawany na TVN co wiązało się z mega wielką ilością reklam, na których bynajmniej zdążyłam zrobić kolacje, umyć włosy, zrobić trzy herbaty i inne takie niecierpiące zwłoki czynności ;) No i dubbing (sic!). Gdyby nie to, że wcześniej obejrzałam fenomenalnych "Avengers'ów" zapewne tkwiłam bym nadal w przekonaniu, że Iron Man jest typowym kinem dla facetów, gdzie napierdzielają się roboty...o.O Niestety czasy komiksów Marvela to już nie moje czasy, a gdy ktoś z bliskiego otoczenia kolegów mojego ojca wliczając w to jego samego, próbował zabawić nimi 4-letnie dziecko to nie tędy droga. Także nawet nie miałam pojęcia kto, z kim, dlaczego i kto w ogóle ma super modżo

"Spektakularny!" - takie najczęściej zauważyłam tytuły recenzji tego filmu, a rola Roberta Downey Jr. jako Irona Man'a jako najlepsza jego rola. 




Tony Stark, genialny spadkobierca gigantycznej fortuny staje na czele firmy zajmującej się dostarczaniem rządowi USA najnowszych technologii zbrojeniowych. W swoim fachu zdecydowanie najlepszy, najbogatszy, najpiękniejszy - playboy korzystający z życia z niezwykle ciętym dowcipem :) Któregoś jednak dnia pod wpływem traumatycznych wydarzeń zdaje sobie sprawę, że jego broń nie jest wykorzystywana tylko w jego mniemaniu "dobry" sposób. By uciec z niewoli tworzy super-zbroję, którą później ulepsza w swoim laboratorium. 




Film jest naprawdę bardzo wciągający (nie zrezygnowałam nawet po półgodzinnej reklamie :P), chociaż mój współspacz zasnął zanim się na dobre rozpoczął...może zawiodła późna godzina :P Kreacja Starka podoba mi się tutaj szczególnie. Uwielbiam go za dowcip, podejście do życia i ironię. Jest w tym sensie bardzo podobny do mnie. Ogólnie humor słowny i sytuacyjny stoi tu na wysokim poziomie, niby subtelny, ale się uśmiałam :P Fabuła tez nieco odbiega od typowych produkcji o "superbohaterach", w których najczęściej Ziemię (sorry USA) napada inwazja kosmitów.  W sumie na to czekałam :P Z wielką chęcią obejrzę każdą kontynuację tego filmu i wszelkie inne z nim związane produkcje! Świetny na wieczór z facetem bo spodoba się obojgu, a on nie będzie marudził, że znowu kolejna komedia romantyczna :P
Także zgadzam się z opinią, że film był spektakularny i żałuję, że jednak ojcowskie komiksy wcześniej nie trafiły do mojego serca!

czwartek, 20 marca 2014

"OPOWIEŚCI Z NIEBEZPIECZNEGO KRÓLESTWA" J.R.R. Tolkien

John Ronald Reuel Tolkien
Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa
wyd. Amber
"...nie sposób bowiem pochwycić Krainy Czarów w sieć słów..."

Lubię te kieszonkowe wydania Ambera, tym bardziej byłam zadowolona, gdy "dorwałam" najsłynniejsze opowiadania i wiersze Tolkiena w takim wydaniu :)

Miłośniczką Tolkiena jestem od lat, czyli od czasu, gdy mama dostała bilety do kina z zakładu pracy...Tak, niestety najpierw zobaczyłam Władcę Pierścieni na dużym ekranie. Muszę się również przyznać, że wcześniej nie słyszałam nawet pogłosek o majestacie Tolkiena i jego powieści, kilkanaście lat później już nie jako "dziecko" poznaję jego opowiadania dla najmłodszych czytelników przeznaczonych. W wydaniu mamy 5 opowiadań: Łazikanty, Gospodarz Giles z Ham, Przygody Toma Bombadila, Kowal z Przylesia Wielkiego, Liść, dzieło Niggle'a.

"By motyl z nim do ślubu szedł
Motyla panna śmiała się,
Nielitościwie drwiła w głos,
Lecz on studiował magii moc,
Potrafił zaczarować los."

Bardzo podobało mi się subtelne nawiązywanie do innych baśni np. pojawił się znany nam wszystkim smok z Merlina. Uważa się, że są to bajki dla dzieci, ale uważam, że tylko Łazikanty został typowo do tego przeznaczony. Jest to opowieść o piesku, który przeżywa fantastyczne, krótkie przygody. Uczy cierpliwości i grzeczności, a także to, że sny mogą się spełniać :) 

"Jak ptaki śpiewają w drzewa chłodnym cieniu"

Tolkien we wszystkich opowiadaniach nie opisuje świata Krainy Czarów, pozostawia ją jako niedookreśloną krainę fantazji, jako coś nienamacalnego i magicznego. Moim zdaniem super, bo naprawdę pobudza naszą wyobraźnie. Mam wrażenie, że każde z tych opowiadań jest swego rodzaju przypowieścią: dzieło Niggle'a na przykład kojarzy mi się z upływającym czasem, który jest niezwykle ważny gdy chcemy coś pozostawić po sobie dla przyszłych pokoleń. Najbardziej do gustu przypadł mi Kowal z Przylesia Wielkiego. Chyba najbardziej magiczna opowieść w całym tomiku - typowa baśń przypominająca mi "Gwiezdny Pył". 

"Najistotniejszą mocą Krainy Czarów jest to, iż może ona tchnąć życie w najbardziej nawet fantastyczne wizje."

Bardzo podobały mi się historie zawarte w krótkich wierszach, nigdy nie przepadałam za poezję, ale te były urzekające. Cały czas czytając książkę miałam nadzieję, że będę mogła kiedyś przeczytać ją moim dzieciom:) 

"Otwierają drzwi do innego czasu, a jeśli choć na chwilę przejdziemy przez próg, staniemy poza naszym czasem, a może i poza czasem w ogóle."

Dlatego warto poznać Tolkiena i poczuć się "poza czasem" choć przez te kilka godzin czytania. A Tolkien ma coś takiego w sobie, że zostawia nam cząstkę Krainy Czarów na co dzień i nie daję już o sobie zapomnieć!
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Miłośniczka książek wszelkiej maści i sierści, mopsoholiczka, która wcale nie uważa wypicia 10 filiżanek kawy dziennie za niezdrowe i absolutnie nie wierzy w to, że zwierzęta nie mają duszy!